Siedem lat temu, właśnie w kwietniu, miał miejsce mój pierwszy, poważny wyjazd do Grecji (wcześniej byłam tylko na wakacjach). I właśnie od tego wyjazdu zaczęła się moja przygoda z językiem greckim, choć wtedy jeszcze nic na to nie wskazywało.
Podczas tego pobytu uświadomiłam sobie, że mój angielski wcale nie jest tak dobry jak mi się wydawało. Gorzej - jest koszmarnie słaby i prawie zupełnie zapomniany. Jednak nawet taka szczątkowa znajomość języka okazała się przydatna, gdyż dzięki niej mogłam w ogóle komunikować się z otoczeniem. Wtedy też po raz pierwszy w życiu zdałam sobie sprawę z tego, że język (jako narzędzie komunikacji) nieużywany - zanika. Pamiętam, że przyszło mi nawet do głowy, by ten mój zapomniany angielski odkurzyć, a nawet podciągnąć wyżej.
Plan ten odłożyłam na bliżej nieokreśloną przyszłość, ponieważ w międzyczasie wszystkie moje życiowe plany się zmieniły. Z zaskoczeniem zauważyłam, że rozumiem coraz więcej z tego, co się wokół mnie mówi. Nie uczyłam się wtedy greckiego, raczej ze zwykłej ciekawości pytałam jak się coś nazywa, albo prosiłam o tłumaczenie, co ktoś w danej chwili powiedział, albo prosiłam, by wytłumaczono mi, jak mam powiedzieć jakieś zdanie, które może mi się przydać.
Pod koniec mojego trzymiesięcznego pobytu byłam w stanie komunikować się z otoczeniem w codziennych sprawach, za pomocą mieszanki grecko-angielsko-polsko-migowej. Wtedy też zaczął rodzić się pomysł, by przyjechać do Grecji na dłużej, podjąć pracę.
Wróciłam do kraju pozałatwiać parę spraw, przedyskutować temat z rodziną, przemyśleć, a we wrześniu ponownie zjawiłam się w Atenach. (c.d.n)
Być może zastanawiacie się, po co o tym piszę i to ponownie, bo przecież na początku bloga już o tym wspominałam. Cóż, trochę zwyczajnie mnie wzięło na sentymenty, a w związku z tym i na przemyślenia. Blog ma mi służyć nauce, porządkowaniu wiedzy i zbiorów, poszukiwaniu metody nauki idealnej dla mnie. Te dzisiejsze przemyślenia również, ale wnioski pojawią się dopiero na końcu tej historii:)
Podczas tego pobytu uświadomiłam sobie, że mój angielski wcale nie jest tak dobry jak mi się wydawało. Gorzej - jest koszmarnie słaby i prawie zupełnie zapomniany. Jednak nawet taka szczątkowa znajomość języka okazała się przydatna, gdyż dzięki niej mogłam w ogóle komunikować się z otoczeniem. Wtedy też po raz pierwszy w życiu zdałam sobie sprawę z tego, że język (jako narzędzie komunikacji) nieużywany - zanika. Pamiętam, że przyszło mi nawet do głowy, by ten mój zapomniany angielski odkurzyć, a nawet podciągnąć wyżej.
Plan ten odłożyłam na bliżej nieokreśloną przyszłość, ponieważ w międzyczasie wszystkie moje życiowe plany się zmieniły. Z zaskoczeniem zauważyłam, że rozumiem coraz więcej z tego, co się wokół mnie mówi. Nie uczyłam się wtedy greckiego, raczej ze zwykłej ciekawości pytałam jak się coś nazywa, albo prosiłam o tłumaczenie, co ktoś w danej chwili powiedział, albo prosiłam, by wytłumaczono mi, jak mam powiedzieć jakieś zdanie, które może mi się przydać.
Pod koniec mojego trzymiesięcznego pobytu byłam w stanie komunikować się z otoczeniem w codziennych sprawach, za pomocą mieszanki grecko-angielsko-polsko-migowej. Wtedy też zaczął rodzić się pomysł, by przyjechać do Grecji na dłużej, podjąć pracę.
Wróciłam do kraju pozałatwiać parę spraw, przedyskutować temat z rodziną, przemyśleć, a we wrześniu ponownie zjawiłam się w Atenach. (c.d.n)
Być może zastanawiacie się, po co o tym piszę i to ponownie, bo przecież na początku bloga już o tym wspominałam. Cóż, trochę zwyczajnie mnie wzięło na sentymenty, a w związku z tym i na przemyślenia. Blog ma mi służyć nauce, porządkowaniu wiedzy i zbiorów, poszukiwaniu metody nauki idealnej dla mnie. Te dzisiejsze przemyślenia również, ale wnioski pojawią się dopiero na końcu tej historii:)
Δεν υπάρχουν σχόλια:
Δημοσίευση σχολίου