Σελίδες

Παρασκευή 3 Ιουνίου 2011

Moja długa, grecka historia (3)

Pora na podsumowanie tej historii:)


Po powrocie do kraju, jeszcze długo wplątywały mi się w wypowiedzi greckie wtrącenia. Gdy ktoś mnie wołał, najwygodniej było mi odkrzyknąć:"έλα!". Kurczaka zdecydowanie częściej byłam skłonna wstawić do furna niż do piekarnika itp.

Zaczęłam też realizować swoje postanowienie dotyczące nauki. Muzyki słuchałam wyłącznie greckiej, ślęczałam nad słownikiem, próbując wyciągnąć jak najwięcej z podręcznika do gramatyki, który sobie przywiozłam. Szło jak po grudzie. Dobrego, naprawdę obszernego słownika pl-gr, gr-pl nie ma na naszym rynku chyba po dziś dzień. Do tego, jeśli szukane przeze mnie słówku w książce występowało w formie innej niż podstawowa - miałam problem, by je odnaleźć w słowniku. Mało tego - wyobrażałam sobie, że książka, z której dzieci uczą się ojczystego języka będzie dla mnie łatwa i przyjemna. Nic bardziej mylnego - ciągle napotykałam na słówka, czy zwroty, których w zasadzie nie używa się nigdzie, poza czytankami dla dzieci.
Przełomem było zainstalowanie Internetu. Było to z jednej strony błogosławieństwo, bo wreszcie mogłam mieć dostęp do wiedzy, materiałów i - co najważniejsze - ludzi gotowych do pomocy; z drugiej przekleństwo, bo oto otworzyła się przede mną, niczym Sezam, studnia bez dna. Kursy, książki słowniki, strony, wszystko. I ja to wszystko chciałam mieć, przerobić, umieć. Natychmiast! A tak się nie da.
W konsekwencji mój podręcznik do gramatyki leży niedokończony. Gramatyka grecka Triandafilidisa dla nauczycieli leży. "Grecki w miesiąc" przejrzany pobieżnie rzuciłam w kąt. Z "Barbajorgosa" przesłuchałam kiedyś biernie nagrania i czasem do niego zaglądam, kiedy nurtuje mnie jakiś problem gramatyczny. Z Hau. gr przerobione ponad 30 lekcji, z czego połowy nie pamiętam. Pimsleura też kiedyś zaczęłam. Szafa wypchana gazetami, książkami i inną grecką makulaturą. O tym co się dzieje na dysku komputera nie wspomnę.


We wrześniu minie sześć lat, odkąd podjęłam decyzję, że będę się uczyć greckiego. To bardzo długo, a ja wciąż nie mogę powiedzieć, że znam język. Wpędzają mnie w kompleksy zwierzenia ludzi, którzy w ciągu roku czy dwóch opanowują język na jakimś konkretnym poziomie. Trochę mi wstyd przed samą sobą, bo przez 6 lat można było osiągnąć znacznie więcej. Mnóstwo czasu straciłam na przerwach, czasem wielotygodniowych. Wielką szkodą dla mnie był fakt, że nie miałam nikogo, kto by mną pokierował, zabronił robienia wszystkiego na raz, kazał skupić się na powtarzaniu, by nie uciekło mi to, co już wiem.

Mogłabym tak jeszcze długo wymieniać. Robić sobie wyrzuty, że coś zrobiłam nie tak, czy mieć pretensje do świata, że mi nie pomagał. Ale nie o to w tym chodzi. Ta moja "spowiedź" nie służy narzekaniu i użalaniu się nad sobą. Ma ona na celu wyrycie sobie tej lekcji głęboko w mózgu. Pozornie te rzeczy są oczywiste, żadnej Ameryki nie odkrywam. Ile razy napisałam już na tym blogu o systematyczności, powtarzaniu? Ile razy musiałam napisać w zeszycie "εγώ είμαι", zanim mogłam zaufać sobie, swojej pamięci i przestać sprawdzać w słowniku, czy dobrze napisałam? No właśnie, to jest to samo. Dlatego zapisuję tę oczywistość po raz kolejny. I pewnie nie ostatni. Jestem mądrzejsza o te przemyślenia. Dzięki temu mogę mieć nadzieję i za cel sobie postawić, że siódmy rok nauki będzie przełomowym:)

Δεν υπάρχουν σχόλια:

Δημοσίευση σχολίου