Σελίδες

Δευτέρα 28 Ιανουαρίου 2013

O słuchaniu raz jeszcze

Słucham sobie tego audiobooka po angielsku. To już drugi w mojej "karierze naukowej". Fajna sprawa. Poziom rozumienia - jakieś 85-90%. Zachwyciłam się sobą (ach ten mój geniusz i skromność!). Zachęcona sukcesem odpalam w komputerze brytyjski serial i... Porażka! Rozczarowanie!  Nawet nie o to chodzi, że nie rozumiem, tylko o to, że nie słyszę! Jest muzyka, są dźwięki (np. przejeżdżający samochód), ale ja nie umiem usłyszeć, co oni gadają!
Różnica między jednym a drugim rodzajem słuchania jest dosłownie porażająca.
Myślałam już o tym, żeby wspomóc sie angielskimi napisami, ale postanowiłam się nie poddawać. Zobaczymy czy trening czyni mistrza i czy uszy mi się odblokują I hope so:)

PS. Co ciekawe, seriale po grecku "wchodzą" mi łatwiej!

Δευτέρα 21 Ιανουαρίου 2013

Książki

Miałam taki pomysł, by do angielskiego audiobooka, którego aktualnie słucham, zdobyć wersję drukowaną po polsku i angielsku. Słuchać patrząc na tekst i próbować powtarzać, co usłyszę, a poza tym poślęczeć nad tekstem i poprzepisywać: Zdanie angielskie -  zdanie polskie. Nawet zabrałam się za realizację tego pomysłu, ale... Nie wyszło. 
Mam na tyle pojęcia o języku, by wiedzieć, że zdanie nr 1 (ang) wcale nie równa się dokładnie zdaniu nr 1 (pol) i nie liczyłam na to. Jednak w praktyce okazało się, że przekład na tyle różni się od oryginału, że aby dostosować go do moich potrzeb, musiałabym zrobić nowe tłumaczenie niemal samodzielnie. Odpada. Po pierwsze nie ten poziom, po drugie to zbyt czasochłonne. Już i tak nawet w wersji, którą chciałam zrealizować, porwanie się na 600 stronicową powieść było karkołomnym przedsięwzięciem. Chcę sobie ułatwiać życie - nie utrudniać. Pomysł może sam w sobie nie był zły. Jeśli ktoś ma cierpliwość średniowiecznego skryby, niech próbuje. 
Ja na tę chwilę podejdę do tematu inaczej. Skoro mam wszystkie trzy wersje tej samej książki, to zrobimy tak. Książka angielska do poduszki. Do środka powkładałam parę kartek, by wynotować słówka, których nieznajomość mnie drażni przy czytaniu lub intryguje (bo domyślam się znaczenia, ale chcę wiedzieć na pewno). Wersja polska w telefonie (do autobusu) rozjaśni mi kwestie, których nie zrozumiałam czytając i słuchając oryginału. Audiobook na spacery i zakupy - wszak osłuchiwać się trzeba. a na przyszłość nie będę się bawić w przerabianie jednej książki wieloma kanałami. W końcu tyle literatury jeszcze przede mną do poznania!. W jakim języku i formacie (audio, tekst) dorwę, w takim się zapoznam. Ile z tego wyniosę, tyle mojego. Wierzę, że z każdym kolejnym tomem będzie łatwiej. Najwyżej z czasem zweryfikuję pogląd i metodę:) Dziś wyszedł mi post "angielski", ale greckich ebooków też trochę zgromadziłam więc i nimi w niedalekiej (?) przyszłości się zajmę.

Δευτέρα 14 Ιανουαρίου 2013

Co z tym pisaniem?

Tiaa. W teorii było prosto: "Chcesz się nauczyć pisać, to pisz!". W praktyce wyszło... Różnie. Bo co z tego, że mimo trudności coś tam sobie gryzmolę, skoro nie mam tego jak zweryfikować?
Owszem, istnieją portale służące właśnie do tego by ćwiczyć pisownię z nativami danego języka, ale trochę się wzbraniam przed zalogowaniem się. Boję się, że znowu wpadnę w pułapkę: jedna strona, druga strona, taki portal, takie forum, mój blog, inne blogi... I tak za dużo czasu spędzam w internecie.
Dążę do tego, by jednocześnie nie korzystać ze zbyt wielu źródeł, nie zajmować się zbyt wieloma sprawami. A z drugiej strony chcąc się nauczyć języka powinnam czytać, mówić, słuchać i pisać. Że o powtarzaniu słówek już nie wspomnę. I trochę nie wiem jak to pogodzić.
A przecież życie nie kończy się na nauce języków. W tej chwili mam sporo czasu, ale niedługo pewnie wrócę do pracy i znów czternaście godzin dziennie będę spędzać poza domem...
Tymczasem, zanim wpadnę na genialny pomysł, co zrobić z tym moim pisaniem, reaktywowałam drugiego bloga. Piszę na zmianę - raz po grecku, raz po angielsku. Piszę od ręki, bez sprawdzania w słowniku czy w odmianach. Być może za jakiś czas wrócę do starych postów i będę mogła samodzielnie poprawić popełnione błędy?
Zastanawiam się też, czy nie wrzucać tych wpisów na Facebooka. W końcu tam też zaglądam... Myślę. Jak wymyślę to Wam powiem:)

Πέμπτη 3 Ιανουαρίου 2013

O materiałach do nauki inaczej, czyli gdzie notować?

Taki bzdurny post dzisiaj, ale podczas moich porządków w notatkach naszła mnie myśl, która mnie nie opuszcza za każdym razem podczas pracy, więc postanowiłam się nią z Wami podzielić. 
Jeśli zabierasz się za naukę (czegokolwiek, nie tylko języków), a Nowy Rok często wiąże się z podejmowaniem różnorakich aktywności, często jednym z pierwszych kroków są odwiedziny w sklepie papierniczym. No bo zapisywać wiadomości, wnioski gdzieś trzeba! Wybór mamy ogromny. Kratka, linie, okładek bez liku... W wyborze naszego zeszytu do obcego języka kierujemy się kryterium dowolnym. Co kto lubi! 
Ja jednak z całego serca odradzam zeszyty na spiralach/kołach. Są przecudne, wyglądają jakoś tak... profesjonalnie i od razu chce mi się uczyć jak je widzę, ale... Są strasznie niewygodne w użyciu! Owa spirala przeszkadza mi w pisaniu, ręka z długopisem nie chce się zmieścić i nie może "dojechać" do marginesu. Także spiralkom mówię stanowcze "nie". Jeśli zeszyt to tradycyjny! 
Z drugiej strony odkryłam dla siebie coś, co mi odpowiada i co mi się sprawdza. Kalendarze! Swego czasu byłam rokrocznie zasypywana kalendarzami. Grube (dzień na stronie) w formacie zbliżonym do tradycyjnego zeszytu, mnóstwo miejsca na notatki. Do używania w sposób zgodny z przeznaczeniem dla mnie za duże, bo jednak kalendarz noszę w torebce. Ale jako zeszyt "naukowy?" Dla mnie idealne! Zwykle ładnie oprawione, solidnie zszyte. Sprawdzają się również jako brudnopis do wszystkiego. Próbki tłumaczeń, brudnopis posta na bloga, lista zakupów, czy praca zaliczeniowa do szkoły, a także notatnik do zabrania na jakieś służbowe szkolenie. Nie wiem, czy jest sens kupowania takich specjalnie na potrzeby nauki, chociaż czasem można piękne kupić za grosze, szczególnie w trakcie trwania roku, kiedy grudniowo/styczniowy szał kalendarzowy już mija, a w końcu dla nas rocznik, w którym piszemy jest nieważny. Ja po prostu spojrzałam kiedyś na półkę, na której leżało z pięć sztuk czyściutkich lub w niewielkim stopniu zapisanych kalendarzy. Już "przeterminowanych" więc pozornie bezużytecznych. Zajmowały miejsce, a wyrzucić było mi żal (nie lubię wyrzucać przydatnego papieru). Także jeśli też macie dostęp do takich rzeczy, to polecam - spróbujcie!